Nasza wolontariuszka Beata odbywa swój Wolontariat Europejski w Serbii. Minęło już 5 miesięcy jej aktywności w projekcie w organizacji Volonterski Centar Vojvodine. Przed nią jeszcze kolejne 7 miesięcy.

Zapraszamy do zapoznania się z jej relacją.

Beata

Kiedy pierwszy raz usłyszałam, że jestem bohaterem, zaśmiałam się pod nosem. Zdecydowanie nie czułam się jak bohater, zresztą nigdy o to nie prosiłam. Przyjechałam do Serbii zbierać doświadczenia, uczyć się, pracować. EVS miał być dla mnie zminimalizowaniem traumy przejścia: od utraty statusu studenta do pracy w biurze na pełen etat. Miało być łatwo. „Co to dla mnie” – myślałam. Po dwóch semestrach na Erasmusie w Rumunii, studiach magisterskich i pracy na Węgrzech, kolejny program wymiany to żadne wyzwanie, ot kolejny krok w mojej życiowej podróży po Europie. Tymczasem, w momencie kiedy nasi szkoleniowcy na spotkaniu dla EVS na Bałkanach, które przypadło dokładnie w połowie mojego rocznego projektu, prezentowali nam teorię, jakoby każdy wolontariusz był bohaterem historii napisanej według prastarego schematu, ja przechodziłam jeden z największych kryzysów mojej mobilności. Wróciłam właśnie do Serbii po miesięcznej przerwie spędzonej w domu (a raczej kilku domach), zostawiłam przyjaciół po to tylko, żeby wrócić na pole bitwy, które przypomina czasem moje mieszkanie dla wolontariuszy (wyobraźcie sobie pięć osób z tak silnym charakterem, jak Wasz, mieszkającym pod jednym dachem); moja jedyna bratnia dusza właśnie skończyła swój EVS; na warsztaty, które organizowałam przychodziły zaledwie dwie osoby, no i gdzie podziało się słońce? Biorąc pod uwagę mój stan psychiczny, teorie o bohaterach i super mocach były ostatnią rzeczą, o której chciałam słuchać. Na szczęście aktywne uczestnictwo w spotkaniu jest obowiązkowe i wkrótce, wbrew mojej woli, stało się dla mnie jasne, że okres przez który przechodziłam to nic nadzwyczajnego, ba – można go nazwać banałem. Pozwólcie, że wyjaśnię.

Wolontariat długoterminowy jest jak historia superbohaterów z legend i filmów science fiction. Zauważyliście, że od starożytnych mitów zaczynając, kończąc na Gwiezdnych Wojnach, bohaterowie przechodzą konkretne etapy podczas swojej misji? Zaskakująco (a może nie) są to te same etapy w każdej z tych historii. Także mojej:

Na początku bohater mieszka w swoim otoczeniu, które pomimo że jest dla niego domem, wydaje się jakieś obce. Ciągle nachodzi go myśl, że tu nie pasuje, że to co robi na co dzień nie jest jego prawdziwym powołaniem. Gdzieś musi czekać na niego coś więcej. Nagle to „coś więcej” go woła. Bohater dostaje propozycję wyjazdu na roczny wolontariat do kraju, który choć znajduje się niedaleko, jest dla niego zupełnie obcy i nieznany. Bohater waha się przez kilka dni, zastanawia się, czy powinien rzucić swoją wygodną choć nudną pracę i udać się na ryzykowną misję. Ostatecznie, dzięki wsparciu przyjaciół, decyduje się, pakuje walizkę i jedzie na południe. Tu musi nauczyć się nowych zasad (np. jak należy ubrać się do “klubu”), pozbyć niektórych nawyków (np. zwalczyć swój perfekcjonizm), zmierzyć z wyzwaniami (praca w zespole, jako największe wyzwanie). Na szczęście towarzyszy mu mentor, który pomaga mu podjąć kolejne zadania, podtrzymuje na duchu przy pierwszych porażkach i przede wszystkim pomaga odkryć nadzwyczajną moc, która przyda się w ostatecznym starciu. Co jest moją super mocą? Niestety jeszcze nie jestem w stanie się z Wami podzielić tym odkryciem, przede mną dokładnie 6 miesięcy odkrywania serbskiej kultury, innego stylu pracy, mentalności tutejszych ludzi i przede wszystkim siebie. Ale spokojnie, na pewno będziecie mieli okazję o tym przeczytać (np. na moim blogu), bo co to by była za historia o super bohaterze, jeśli nikt o niej nie usłyszy.

erasmus+logo małe

[wpba-attachment-list]